Bolesławiec,
31 marca 2020 roku
Moje
miasto zamknięto. Przez całe swoje niedługie jeszcze w sumie życie, słyszałem
nawoływania, aby wychodzić z domów, nie spędzać ciągle czasu w telefonach i jak
najwięcej się ruszać. Teraz jest inaczej.
Ulice mojego miasta opustoszały. Przerażeni najazdem
niewidzialnego wroga, wobec którego tak samo bezsilne są i karabin, i pióro,
ludzie pochowali się w swych domach. W poniemieckich kamienicach, w
komunistycznych blokowiskach, w nowoczesnych
blokach… Na ulicę w ten piękny dzień wychodzą tylko albo ci nieliczni, których
czworonożni przyjaciele do tego zmuszają, albo ci – już liczniejsi – nie
przejmujący się wirusem, którego przecież nie widać i który przecież ICH na
pewno nie dopadnie. Wszędzie widać radiowozy policji i straży miejskiej,
pilnujące, aby ludzie nigdzie się nie gromadzili. Po mieście, w którym
spędziłem całe swoje życie – i czego ani myślę zmieniać, więc być może spędzę
tu jeszcze sporo czasu – mogę się poruszać swobodnie w zasadzie już tylko z
przepustką, jaką jest mój biały maltańczyk, wymagający spaceru i świeżego
powietrza. Nie wolno mi się do nikogo zbliżyć bardziej, niż na półtora metra, a
od jutra nawet i na dwa metry. W moim mieście nie przywitam się już z kolegą
uściskiem dłoni, możemy co najwyżej stuknąć się łokciami. Nie mogę przy
pożegnaniu przytulić swojej przyjaciółki, mógłbym przecież tym miłym gestem
narazić ją na duże niebezpieczeństwo, ona mnie zresztą też. Wrota archiwum,
którego tajemnice odkrywam już od roku, pozostają dla mnie zamknięte, zazdrośnie
ukrywając przed światem zagadki przeszłości tego miasta. Teatr, miejsce będące
dla mnie od lat drugim domem, od kilku tygodni świeci pustkami. Publiczność
świeci pustkami, pracownia literacka musiała ewakuować się na wadliwe
internetowe łącza, zapadła żelazna kurtyna… W starym kościele, miejscu gdzie
byłem chrzczony i bierzmowany, gdzie moja modlitwa i ta bardziej już świecka
myśl wplatały się od dawna w wielopokoleniowy, wielojęzyczny łańcuch ludzkich
przeżyć i przemyśleń, kapłanom może towarzyszyć już tylko piątka wiernych. W
bibliotece zapanowała grobowa cisza, gdy my, mniej lub bardziej zapaleni
miłośnicy słowa już nie tylko Bożego, ale i wszelkiego innego, zostaliśmy
oddzieleni od naszej książnicy. Od jutra ostatecznie z naszych ulic mają
zniknąć rowery; nie będzie już biegaczy przy mojej ulicy, w sklepach nie będzie
już mogło przebywać więcej, niż dziesięć osób na raz, a w niektórych nawet nie
więcej, niż trzy. Ze znajomymi mogę rozmawiać już tylko przez Internet, wiele
radości sprawiają mi teraz rozmowy, nieraz bardzo długie i owocne, przez
kamerki, odtwarzacze głosowe, komunikatory...
Jest jeszcze światełko
nadziei. Na krzakach i drzewach rosną, jak zawsze o tej porze, zielone liście,
dnie się wydłużają, nadal słychać śpiew ptaków, szczęśliwych istot, których niewidzialny
wróg nie dosięgnie i które mogą nadal cieszyć się wolnością. Dziś to one,
skrzydlate istoty, są panami mojego miasta. Tymczasem w zamkniętym muzeum nadal spoczywa stara
kronika, spisana przed wiekami przez tutejszego pastora. Świadek niejednej
zarazy i klęski, świadek niejednego powstawania naszego Miasta-feniksa
z popiołów. Obyśmy tym razem powstali, lepsi, niż ci, którymi byliśmy dotąd.
Darek Gołębiewski
Powyższy tekst jest pierwszym nadesłanym na "Konkurs pod pretekstem".
Prosimy o opinie w komentarzach; wskażą autora, który najbardziej poruszył czytelników.
Konkurs trwa do 10.04.2020. Więcej szczegółów w zakładce Konkursy.
Swój głos zostawiam tutaj. Bo tak, bo mogę, bo mi pasuje.
OdpowiedzUsuń