piątek, 3 kwietnia 2020

"Konkurs pod pretekstem" - tekst pierwszy.


Bolesławiec, 31 marca 2020 roku
                Moje miasto zamknięto. Przez całe swoje niedługie jeszcze w sumie życie, słyszałem nawoływania, aby wychodzić z domów, nie spędzać ciągle czasu w telefonach i jak najwięcej się ruszać. Teraz jest inaczej.
            Ulice mojego miasta opustoszały. Przerażeni najazdem niewidzialnego wroga, wobec którego tak samo bezsilne są i karabin, i pióro, ludzie pochowali się w swych domach. W poniemieckich kamienicach, w komunistycznych blokowiskach, w nowoczesnych blokach… Na ulicę w ten piękny dzień wychodzą tylko albo ci nieliczni, których czworonożni przyjaciele do tego zmuszają, albo ci – już liczniejsi – nie przejmujący się wirusem, którego przecież nie widać i który przecież ICH na pewno nie dopadnie. Wszędzie widać radiowozy policji i straży miejskiej, pilnujące, aby ludzie nigdzie się nie gromadzili. Po mieście, w którym spędziłem całe swoje życie – i czego ani myślę zmieniać, więc być może spędzę tu jeszcze sporo czasu – mogę się poruszać swobodnie w zasadzie już tylko z przepustką, jaką jest mój biały maltańczyk, wymagający spaceru i świeżego powietrza. Nie wolno mi się do nikogo zbliżyć bardziej, niż na półtora metra, a od jutra nawet i na dwa metry. W moim mieście nie przywitam się już z kolegą uściskiem dłoni, możemy co najwyżej stuknąć się łokciami. Nie mogę przy pożegnaniu przytulić swojej przyjaciółki, mógłbym przecież tym miłym gestem narazić ją na duże niebezpieczeństwo, ona mnie zresztą też. Wrota archiwum, którego tajemnice odkrywam już od roku, pozostają dla mnie zamknięte, zazdrośnie ukrywając przed światem zagadki przeszłości tego miasta. Teatr, miejsce będące dla mnie od lat drugim domem, od kilku tygodni świeci pustkami. Publiczność świeci pustkami, pracownia literacka musiała ewakuować się na wadliwe internetowe łącza, zapadła żelazna kurtyna… W starym kościele, miejscu gdzie byłem chrzczony i bierzmowany, gdzie moja modlitwa i ta bardziej już świecka myśl wplatały się od dawna w wielopokoleniowy, wielojęzyczny łańcuch ludzkich przeżyć i przemyśleń, kapłanom może towarzyszyć już tylko piątka wiernych. W bibliotece zapanowała grobowa cisza, gdy my, mniej lub bardziej zapaleni miłośnicy słowa już nie tylko Bożego, ale i wszelkiego innego, zostaliśmy oddzieleni od naszej książnicy. Od jutra ostatecznie z naszych ulic mają zniknąć rowery; nie będzie już biegaczy przy mojej ulicy, w sklepach nie będzie już mogło przebywać więcej, niż dziesięć osób na raz, a w niektórych nawet nie więcej, niż trzy. Ze znajomymi mogę rozmawiać już tylko przez Internet, wiele radości sprawiają mi teraz rozmowy, nieraz bardzo długie i owocne, przez kamerki, odtwarzacze głosowe, komunikatory...
Jest jeszcze światełko nadziei. Na krzakach i drzewach rosną, jak zawsze o tej porze, zielone liście, dnie się wydłużają, nadal słychać śpiew ptaków, szczęśliwych istot, których niewidzialny wróg nie dosięgnie i które mogą nadal cieszyć się wolnością. Dziś to one, skrzydlate istoty, są panami mojego miasta. Tymczasem w  zamkniętym muzeum nadal spoczywa stara kronika, spisana przed wiekami przez tutejszego pastora. Świadek niejednej zarazy i klęski, świadek niejednego powstawania naszego Miasta-feniksa z popiołów. Obyśmy tym razem powstali, lepsi, niż ci, którymi byliśmy dotąd.

                                                                                   Darek Gołębiewski


Powyższy tekst jest pierwszym nadesłanym na "Konkurs pod pretekstem".
Prosimy o opinie w komentarzach; wskażą autora, który najbardziej poruszył czytelników.
Konkurs trwa do 10.04.2020. Więcej szczegółów w zakładce Konkursy.


1 komentarz:

Kartka z kalendarza.

  Zobacz, ile jesieni! Pełno jak w cebrze wina, A to dopiero początek, Dopiero się zaczyna. Nazłociło się liści, Że koszami wynosić, A trawa...