Zwycięzców wieńczy laur. W naszym skromnym (acz nieustannym) konkursie, laureatów honorujemy laurką. Ozdobioną liściem lauru, z gratulacjami i najlepszymi życzeniami:)
Zasłużenie ją otrzymują, ponieważ: byli z nami obecni myślą, poczynili słowem pisanym tekst i nie zaniechali jego wysłania na adres podany - co dla naszej wspólnej przyjemności czytania ma pierwszorzędne znaczenie.
Przyjemność lektury skłoniła poruszonych czytelników do uznania pierwszorzędności wszystkich tekstów. Zaś pierwszorzędni ich autorzy - "wespół w zespół" - napisali przyjemny tekst do niniejszej laurki. Z bukietem najlepszych pomysłów na przyszłość, zamieszczam go wraz z uśmiechem kota z Cheshire.*
To nie jest tak, że nie zdawał sobie sprawy
z beznadziejności sytuacji. Mógł co najwyżej nie zdawać sobie sprawy z
konsekwencji, to prawda, ale opłakany stan rzeczy diagnozował od razu. Miał z
nim spore doświadczenie i to powinno przez te wszystkie lata zbudować w jego
głowie wystarczająco solidne podwaliny mądrości, by teraz obrócił się na pięcie
i rzucił pędem w kierunku, z którego jeszcze przed chwilą z taką zawziętością
przedzierał się przez leśny gąszcz razem z siostrą. Mądrość jednak nie
wykiełkowała wystarczająco silnie, bo Jaś skłonił się kulturalnie kotu w
dziwnym kapeluszu o jeszcze dziwniejszym uśmiechu i ostrych jak brzytwa
pazurach.
Zaczęło się całkiem niewinnie. Śnił mu się
Pan o czarnej twarzy i białych okularach, w czarnym płaszczu i białych
rękawiczkach. Polecił mu śmiertelnie poważnym głosem, podążać za białym
królikiem. Jaś spytał dlaczego i dokąd dojdzie, ale odpowiedź przerwał szum
zbliżających się syren. Obudził go budzik ustawiony w telefonie jego siostry, a
kiedy na jego pomruki niezadowolenia nikt nie odpowiedział, rzucił w puste już
łóżko swojej bliźniaczki poduszką. Dochodzący z kuchni szum gotowanej wody w
czajniku oraz dźwięki radia utwierdziły go w przekonaniu, że Gosia nie tylko
jest już po wszystkich porannych ćwiczeniach, ale też wszystkich porannych
wiadomościach. Obie te rzeczy stosowała regularnie jak lekarstwo, a jego
drażnił ciągły odgłos powiadomień z telefonu, zwłaszcza dzisiejszy, który
przerwał mu niezwykły sen. Kiedy szli do szkoły, Jaś uważnie lustrował
przestrzeń w poszukiwaniu króliczego tatuażu na łopatce, breloku do kluczy lub
tornistra w postaci króliczego ogonka, czy choćby przechodnia z playboyem pod
pachą. Nic takiego nie znalazł i kiedy już się poddał stojąc pod drzwiami
szkoły, Małgosia zatrzymała się nagle, zaczęła robić jak szalona zdjęcia i
spytała czy wiedział od kiedy hodują króliki w klatkach przy szkole. Istotnie,
na środku szkolnego chodnika stał królik i Jaś mógłby przysiąc, że ma na
pyszczku ślady ciasta piernikowego, a w oczach blask irytacji swoją nagością.
To wtedy podjął decyzję, żeby zamiast do szkoły, pociągnąć swoją siostrę za
królikiem, kicającym w stronę krzaków szkolnego ogrodzenia. Jak na ogrodzenie
był to niezwykle długi żywopłot. Rodzeństwo miało wrażenie że idzie co najmniej
dwie godziny, ale dziwnym trafem w ich telefonach wyczerpały się baterie, a
zegarki stanęły. Kiedy wyczołgali się wreszcie z bluszczu, ich oczom ukazała
się szeroka równina. Małgosia doskonale zdawała sobie sprawę, że w ich małym
mieście nie było takich skwerów ani placów miejskich. Oboje podświadomie czuli,
że powrót nie będzie łatwy, a teraz jeszcze ten kot w kapeluszu.
Kot wyrósł przed nimi tak niespodziewanie,
że nie zdążyli wydusić z siebie nawet słówka. Tymczasem nieoczekiwany przybysz,
nie okazując najmniejszego zdziwienia pojawieniem się Jasia i Gosi, skłonił się
przed nimi z zaskakującą elegancją. Rodzeństwo spojrzało po sobie z jeszcze
większym zdumieniem w oczach. Oto czarny kot, jakich wiele mijali na ulicach
swojego miasta, uchyla przed nimi swojego kapelusza i kłania się niczym
staromodny dżentelmen z przełomu dawnych wieków.
- Wy
jesteście synami Adama i Ewy ? – zapytał tajemniczy kot
Gosia aż pisnęła ze strachu, słysząc ludzką mowę z ust
dziwnego kota. Jaś, który nadal żył swoim bajkowym snem sprzed godziny, zdawał
się jednak ignorować ten niecodzienny fakt. Nawet, jeśli od Wigilii, kiedy
dałby się on w jakikolwiek sposób wytłumaczyć, dzieliło ich jeszcze dobrych
kilka miesięcy.
-
Nie… nasi rodzice to… - zaczął, lecz kot mu przerwał z tańczącym błyskiem w oku
Teraz Jaś też się przestraszył, podejrzewając swego
zwierzorozmówcę lub siebie samego co najmniej o atak obłędu.
-
Nie, nie ! Synowie Adama i Ewy, następcy i dziedzice… Ludzi. – wtrącił kot
Jaś był już pewny, że z tym kotem jest coś mocno nie w
porządku. W Adama i Ewę, rzekomych pierwszych ludzi, wierzył przecież już tylko
ten dziwny ksiądz, do którego chodził w szkole na religię dla wyższej średniej…
no i ci jego dziwni znajomi z klasy, którzy chodzili do kościoła co niedzielę…
i Gosia… Przecież to tylko bajki, pomyślał. Ale czy na pewno ? – podpowiadał mu
powoli jego wyraźnie przegrzany już mózg. Wczoraj przecież Jaś uznałby także
kota w kapeluszu za bajkę. A jednak teraz go widzi przed sobą, z krwi i kości
czarnego sierściucha.
-
Chciałbym zaprosić was na małą wycieczkę do mojego miasta. To niedaleko –
powiedział kot, wyrywając Jasia z filozoficznych rozważań
Gosia obserwowała kota w kapeluszu już z nieco większą
ufnością. Może skoro jest taki miły i mówi coś o Adamie i Ewie, to nie zrobi im
żadnej krzywdy? A jeśli udowodni Jasiowi, że Adam i Ewa naprawdę istnieli,
poziom jej radości z życia skoczy wielokrotnie.
-
Jak się tam dostaniemy ? – zapytała bez zastanowienia
Zadowolony kot klasnął w swe małe łapki i oto na
horyzoncie ukazał się latający samochód, kierowany przez rudego chłopca,
dziwnie podobnego do Jasia, ale mającego równie dziwne, spiczaste uszy.
Małgosia spojrzała na Jasia.
Oczekiwała, że brat, który zawsze ma na wszystko odpowiedź, zaradzi tej dziwnej
sytuacji. On znów chwilę myślał i myślał. Kot w kapeluszu z niecierpliwością
przyglądał się rodzeństwu, które nie zrobiło nawet kroku w stronę jego
fantastycznego pojazdu. Co kilka dni starannie, wraz z pomocą rudego chłopca,
czyścił każdy zakamarek auta o czerwonej i lśniącej jak brzytwa karoserii. W
świetle popołudniowego słońca samochód prezentował się bardzo majestatycznie.
Jaś nadal stał dumając nad czymś, a Gosia doszukiwała się w jego brązowych
oczach odpowiedzi albo chociaż wskazówki. Otrzymała niestety, dobrze znany jej
wyraz dziwnej głębokiej pustki – jakby myśli, które kłębiły się w głowie brata
były jedynie nic nieznaczącym echem.
- Wsiądą
państwo? Gwarantuję, że odstawimy was przed zmrokiem – kocie wąsiska delikatnie
uniosły się w górę. Każdy ruch przez niego wykonywany był niezwykle finezyjny.
Małgosia przez chwilę zastanawiała się , skąd w zwierzęciu tyle gracji. Jaś po
chwili rzekł z niezwykłą śmiałością:
- Nie jesteś
królikiem, prawda? – chłopiec wlepił swoje ślepia w czarną sierść kota,
doszukując się najmniejszego „króliczego” aspektu, choćby białej plamki futra.
- Wydaje mi
się, że jestem jedynie czarnym kotem w kapeluszu – westchnął kot, uważnie
oglądając siebie.
- Czy tam dokąd
chcesz nas zabrać, mieszkają króliki? – Jaś nadal dociekał.
- Nie drażnij
go, jeszcze nas podrapie albo rozjedzie tym swoim gruchotem – szturchnęła brata
Małgosia, dając mu jednocześnie do zrozumienia, że trzeba jak najszybciej wsiąść
do samochodu lub uciec do domu. Jaś zignorował jej szeptanie.
- Króliki... hmm... –
zamyślił się kot, gładząc puszystą łapką swój pyszczek. Wyglądał teraz jak
groteskowa reprodukcja „Myśliciela” Rodina – Nie przypominam sobie… chociaż…
Margo! – odwrócił się do rudego kierowcy. Miał on na sobie koszule w
biało-niebieską kratę i krótkie brązowe spodnie z szelkami. Gdy się na niego
patrzyło, od razu na myśl przychodziło wyobrażenie mieszkańców Irlandii.
- Czy w naszym
mieście są króliki? –zapytał, a Margo bez zastanowienia odpowiedział.
- Tylko jeden,
ale jest już bardzo, bardzo stary, niektórzy mówią, że już oślepł i ogłuchnął –
mówiąc to wyprostował się na fotelu kierowcy.
- A to ci
niespodzianka – powiedział kot jakby do siebie – faktycznie, mieszka u nas
jeden bardzo, bardzo stary królik…
Dzieci
popatrzyły po sobie ze zdziwieniem i wahaniem. Gosia pociągnęła brata za
koszulkę, odchodząc na bok.
- Myślisz, że
możemy im ufać? Mama powiedziałaby, że to nierozsądne jechać gdzieś z obcymi. –
zaczęła cicho.
Chłopiec
wzruszył ramionami. Co innego mają do wyboru? Może chociaż królik będzie w
stanie powiedzieć im, co się stało. No bo jak inaczej? Kot wydaje się
nietrzeźwy, chłopak za kółkiem zdecydowanie za młody na siedzenie na fotelu
kierowcy, a samochód wyciągnięty z bajek. Zresztą, czego miał się spodziewać? O
jego ambitnym planie gonienia wszystkich napotkanych królików przesądził sen, w
którym jakiś przypadkowy człowiek mówi mu, żeby tak zrobił. Przynajmniej był to
człowiek, a nie hybryda z dwiema psimi głowami albo smok miniaturka, który
wyskoczył z kartonika po soku pomarańczowym. Teraz to i tak nieważne.
- Mama mówi
wiele różnych rzeczy, ja chcę zobaczyć starego królika. – machnął ręką na
marudzenie siostry i wsiadł do auta – Do królika, a potem do domu i żadnych
wykrętów.
Pewnie w duchu
liczył na to, że takie ostrzeżenie będzie wystarczające, ale pijacki uśmiech
kota w kapeluszu, którego rondo zdawało się falować, sugerował, że podpisuje
cyrograf.
Gosia
wyglądała, jakby też dobrze to widziała i była jeszcze mniej przekonana do
pomysłu brata. Ale nie miała siły przebicia – jak on się już na coś uparł, to
nie szło przekonać. Wzruszyła jedynie ramionami i z obojętną miną usiadła obok.
W głowie jednak uważnie zmówiła wszystkie modlitwy, jakie tylko pamiętała,
niemal błagając o ratunek.
- Miłej zabawy
– życzył kot.
Margo odpalił
silnik i powoli zaczęli się oddalać od tamtej polany.
- On nie
jedzie? – zapytał wreszcie Jaś.
Margo obrócił
się lekko, a potem znów skupił na jezdni.
- Chodzi ci o
Kota? Nie, on lubi swoją okolicę i swoje ścieżki. I ma swoje sposoby na
dotarcie do miasta. Nie żeby kiedyś wpadał w odwiedziny. – mruknął Margo.
Nie przejechali
jednak nawet połowy trasy, a przynajmniej tak myślało rodzeństwo, bo wspomnianego
miasta nigdzie nie było widać, kiedy świat zaczął wirować. Drzewa wyginały się
na różne sposoby, rozciągały i zwężały zupełnie nienaturalnie. Trawa zmieniała
kolor, rosła szybciej i już sięgała drzwi pojazdu. Gołębie, które znikąd
pojawiły się nad ich głowami, zaczęły skrzeczeć nieznośnie, a w tym hałasie
chłopiec mógł przysiąc, że słyszał krzyki i wołania o pomoc, ledwo zdążył
jednak spojrzeć w górę, a płacz zamienił się z sarkastyczny śmiech. Niebo
rozdarła błyskawica szerokości kilkunastu metrów i ptaki zniknęły tak nagle,
jak się pojawiły.
Poczuł, że poci
się cały. W zdziwieniu i przerażeniu spojrzał na kierowcę, ale ten także się
zmienił. Oczy miał całe szare, bez tęczówki i źrenicy. Jego rude włosy wiły się
dziwnie i Jaś dopiero wtedy zauważył, że to nie włosy. To były dżdżownice.
Oślizgłe rude dżdżownice.
- M-margo? –
pisnął i pożałował, jeśli jego siostra
usłyszała ten dźwięk to nigdy nie przestanie z tego żartować. Zanim zdążył
sprawdzić, czy rzeczywiście dziewczynka to słyszała, oczy otworzyły mu się
szerzej, bo Margo odwrócił się do niego. I nie miał ust. Nie miał nawet ich
zarysu. Jego twarz wyglądała tak, jakby nigdy ich tam nie było.
Jedyne czego
nie rozumiał w żadnym stopniu to dlaczego Gosia jeszcze nic nie powiedziała.
Pociągnął ją za rękę, bo patrzyła nieprzytomnie w dal, jak gdyby nic dziwnego
nie działo się dookoła. A potem bliźniaczka się odwróciła i chłopiec przeraził
się jeszcze bardziej. Zamiast (jak twierdzą nauczyciele) podobnej do niego
dziewczynki na fotelu siedział Kot ubrany w jej bluzkę i jej spodnie i nawet
jej buty. Przekrzywił głowę, uśmiechając się tym dziwnym pijacko-sarkastycznym
uśmiechem.
- Coś się
stało, mój drogi? – zapytał.
Jaś aż
podskoczył na siedzeniu. To się nie mogło dziać naprawdę. Otworzył drzwi i spojrzał
w dół. Byli dobre dwa metry nad ziemią. Może uda mu się jeszcze znaleźć drogę
powrotną? Może Gosia czeka na niego na tamtym placu? Może, może, może.
Przechylił się chcąc wyskoczyć, ale samochód zaczął się nagle podnosić i nie
miał najwyraźniej zamiaru przestać.
Chłopiec
obrócił się do siedzącego obok niego sierściucha, który z dziwnym zadowoleniem
złapał go zbyt mocno, jak na dziewczynko-kota, za nadgarstek, a spod jego
rękawów wylazły mrówki. Dużo dziwnych, kolorowych mrówek. Było ich tak dużo, że
Jaś nie widział już nawet własnej skóry.
Krzyknął,
szarpnął się, zupełnie zapominając o otwartych drzwiach, przechylił do tyłu za
bardzo. Wyleciał z auta i spadał, spadał, spadał i spadał. Zamknął oczy,
szykując się na zakończenie swojego życia, ale nie poczuł nic. A kiedy je
otworzył leżał na trawie. Zielonej i do tego normalnej długości. Samochód
zatrzymał się kilka metrów od niego. Margo otworzył drzwi, by wysiąść, ale w
tejże chwili kolejna błyskawica przeszyła niebo i uderzyła w pojazd. Zniknął.
Po prostu zniknął. Tak, jakby nigdy go nie było. Żadnego śladu po piorunie,
żadnego śladu po uderzeniu, po prostu nic. Polana była pusta.
Właśnie!
Polana! Ta, z której zabrał ich Margo. Ta, na której spotkali kota. Jaś obiegł
ją dookoła w poszukiwaniu choćby śladów butów, ale nie znalazł nic. Znowu opadł
na ziemię z rezygnacją i zamknął oczy. Nie wiedział, ile tak leżał, gdy nagle
usłyszał dziwny głos:
- Ktoś tu chyba
przesadził z ciastem piernikowym, hm?
Pytanie to
zadał biały królik pochylający się nad nim z dezaprobatą wypisaną na twarzy.
- Królik!
Jesteś tym królikiem! O tobie mówił Kot i Margo, tak? – zawołał, jakby nagle
dostał zastrzyku energii.
- Nie wiem,
jaki znowu kot i jaka Margot, ani jakim królikiem jestem. Nie wiem nawet
dlaczego z tobą rozmawiam. – wzruszył ramionami. Gbur.
- Miałem cię
znaleźć. Tak powiedział mężczyzna w białych okularach. – zapewniał dalej
chłopiec, ale jego rozmówca nie był przekonany.
W końcu pacnął
się łapą w czoło, co wyglądało nad wyraz komicznie – w końcu był białym królikiem
– i z pobłażliwym uśmiechem wyjaśnił:
- Przesadziłeś
z ciastem piernikowym, mój drogi. Lepiej już w racaj do domu, bo cię to
wykończy.
Po tych słowach
wszystko przyspieszyło tak, jakby Jasia wystrzelono z procy i cały krajobraz
przepływał z taką prędkością, że drzewa, krzewy, budynki i w sumie wszystko
zlewało się ze sobą.
Potem chłopiec
podniósł się przerażony i odkrył, że siedzi na własnym łóżku, koszulka lepi mu
się do ciała od potu, Gosia ze swojego łóżka patrzy na niego ze śmiechem, a
mama, tuż obok niego, z pobłażaniem.
- Oj, Jasiek,
mówiłam, żebyś nie jadł tyle ciasta na noc. Chodź, dam ci leki. – westchnęła i
ruszyła do kuchni, gdzie leżała apteczka domowa.
Kiedy
przechodził obok siostry zobaczył jak ta uśmiecha się lekko.
- Wołałeś coś o
kocie i królikach, to pewnie przez to, że jutro idziemy ze szkoły do cyrku. No i
piszczysz jak dziewczynka.
Czyli jednak
słyszała.