"Czytamy książki, aby dowiedzieć się kim jesteśmy i kim możemy się stać."
Ursula Le Guin
Powyższe motto nie jest wprowadzeniem, a nawiązaniem. Odsyła do posta Literatura, pismo i cala reszta karuzeli, który znajduje się pod etykietą Teksty.
Książki mnie pochłaniają. Czasem mam wrażenie, że napawają
się moimi emocjami niczym świeżym brytyjskim śniadaniem. Manipulując
rzeczywistością cierpliwie czekają, aż rzucę je w kąt, by rozpocząć
kwestionowanie własnego „ja”. Wydaje mi się, że te, po które sięgam, są bardzo
niebezpieczne. Potrafią zmienić mnie, mój światopogląd czy odczuwanie
rzeczywistości. Ale mimo wszystko pozwalają lepiej zrozumieć to, co mnie otacza
i samą siebie, nawet kosztem wewnętrznej rewolucji.
Pierwszą
książką, która oddziałała na mnie bardziej niż wszelkie realne bodźce, była
zatytułowana „Stan zawieszania”. To debiutancka powieść Saula Bellowa,
późniejszego noblisty. Miałam akurat dziesięć lat, właściwie nie powinnam wtedy
nawet wiedzieć o jej istnieniu, jednakże dziecięca ciekawość – i poczucie
samotności jakie obecne we mnie było – zaprowadziły mnie aż do niej. Nie
pamiętam dokładnego przebiegu fabuły, scen czy bohaterów drugoplanowych. To
jedna z tych pozycji, gdzie nie pamięta się takich rzeczy, po niej pozostaje
jedynie odczucie goryczy, pewnego obrzydzenia światem i małości własnej osoby.
Tak też się stało.Świat wykreowany przez baśnie, wymyślne zabawy, beztroskość - w jednej chwili pękł. Te kolory, tak wtedy
intensywne, zaczęły się momentalnie oddalać, nie wiedząc kiedy, całkiem
zniknęły. Byłam zagubionym dzieckiem, które sięgnęło po coś na kształt
zakazanego owocu i utraciło dzieciństwo. To wszystko brzmi bardzo brutalnie,
ale takie też było dla dziesięcioletniej dziewczynki. „Stan zawieszenia” w
rzeczywistości nie jest tak „morderczą” książką, właściwie nie wiem jaki jest.
Obiecałam sobie, że kiedyś do niego powrócę, ale jeszcze ten czas nie nadszedł.
„Stan zawieszenia” stał się symbolem w moim życiu, personifikacją pewnych
podjętych decyzji, ale czy jest pozycją wartą przeczytania? Saul Bellow to
znakomity malarz ludzkich myśli. Uważam, że zetknięcie z depresyjnym światem
mieszczącym się w głowie głównego bohatera, dla każdego może być wartościowym i
filozoficznym doświadczeniem.
„Teraz
wystarczyło podnieść nogę i wejść do środka. Zrobiłam to.” Tak weszłam do
Szafy, „Szafy” Olgi Tokarczuk. Do mistycznego świata włóczek, sukienek, garniturów,
ale przede wszystkim namacalnej ciszy. To opowiadanie obudziło we mnie pewien
literacki magiczny realizm. Spowodowało, że inaczej spojrzałam, na to co
tworzę. Gdy bohaterów opowieści pochłania Szafa i stają się mniej realni od
niej, z moimi też mimowolnie zaczęło tak się dziać. Ucieleśniałam wszystko, co
spotykałam – guziki, ściany, dłonie, papierosy, rękawiczki, książki, góry,
drzewa, pędzle, farby, dosłownie wszystko. Otworzyły się przede mną światy,
których do tej pory nie znałam. Widziałam duszę we wszystkim, co martwe. Miałam
wrażenie, że wszyscy jesteśmy przez przedmioty pochłaniani. To nie metafora
konsumpcjonizmu, a prędzej ludzkiego przywiązania i nadawania rzeczom własnych
definicji i wspomnień. Od momentu, gdy „Szafa otworzyła się przede mną […]”
traciłam dystans do przedmiotów i wkrótce sama w nich zamieszkałam, jak
bohaterowie w Szafie.
Harukiego
Murakamiego poznałam zupełnym przypadkiem, gdy jego książka zwyczajnie spadła z
półki pod moje nogi. Tak oto tuż obok drobnych dziecięcych stóp leżała „Kronika
ptaka nakręcacza” i swoją wyłuskaną okładką zachęcała do odkrycia. Niepewnie
zaczęłam jej czytanie. Akcja rozpoczyna się od opisu gotowania makaronu.
Śledząc wzrokiem kolejne wersy w pokoju zdawało się czuć zapach smażonych
pomidorów i odgłosy wrzącej wody. Jednakże intuicja, po doświadczeniach ze
„Stanem zawieszania”, kazała mi odłożyć tę książkę z powrotem na jej miejsce i
czekać. Od tamtej pory „Ptak nakręcacz” nieustannie wołał mnie swoim
skrzeczącym śpiewem. Z tej kroniki płynęło coś w rodzaju pożądania, a może
przeznaczenia. W marcu tego roku postanowiłam raz na zawsze uciszyć szepty i
domagania „Kroniki ptaka nakręcacza”. Był słoneczny dzień, usiadłam obok studni
w moim ogrodzie i zagłębiłam się w historię Toru Okady. Od samego początku z
książką łączyła mnie zadziwiająca, metafizyczna więź, po wejściu w nią,
zrozumiałam dlaczego. „Kronika ptaka nakręcacza” opisywała człowieka, którego
doskonale znałam, nie potrafiłam zrozumieć tak uderzającego podobieństwa –
lubili to samo, myśleli tak samo, mówili tak samo, kochali tak samo. Powoli
zaczynałam przypisywać każdy element historii do mojego świata i pewnym
momencie miałam wrażenie, że ledwie się od siebie różnimy – granice zaczęły się
zacierać. Nie widziałam już białych kartek, liter, swoich nóg opartych o
studnię, zielonej połyskującej trawy. Byłam w świecie bardziej rzeczywistym od
tego, w którym żyłam. „Kronika ptaka nakręcacza” to pozycja poruszająca tematy
ludzkiej duszy, wyobcowania i wpływu małych rzeczy na resztę losu. To powieść
refleksyjna, która wchłania w głąb siebie. Wyciąga z człowieka na powierzchnię
szczerość i emocjonalność. Zaczyna stanowić element życia, włada nami. To
niesamowite i ezoteryczne doznanie jest czymś w rodzaju nirwany, która zabiera
nas w krainy obce, lecz piękne. Znak w moim umyśle jaki pozostawiła „Kronika
ptaka nakręcacza” nieustannie przypomina mi, jak niezwykła może być codzienność
oraz, że ten świat wcale nie jest normalny.
Trzy
książki, które zakorzeniły się głęboko we mnie, nadal oddziałują na moje
myślenie i postrzeganie rzeczywistości. Uczucia, jakie doświadczyłam podczas
czytania nich są niepowtarzalne i przejmujące. Nie bójmy się dać sobą
zawładnąć. Tyle mówimy o dystansie do wielu rzeczy, ale czasami wystarczy go
delikatnie skrócić, by poznać nowy świat, nowe emocje, nowego siebie. Niech
książki nas pochłaniają, niech będą dla nas przeżyciem niezastąpionym,
ponieważ, dzięki nim, możemy odkryć wieloświaty ukryte głęboko w nas samych. „Jestem
tylko korytarzem, ścieżką dla człowieka, którym jestem”.[1]
Kumiko
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz