Było to w maju
dziewięćdziesiątego pierwszego roku. Jadł obiad w pobliskiej stołówce wraz ze
swoją przyjaciółką. Byli właśnie w trakcie rozmowy. Opowiadała mu jak zmieniła
swoje podejście do życia, jak stopniowa odcinała się od bodźców i wyrzucała wszystkie
rzeczy z szafy.
- Zostawiłam tylko parę koszulek, dwa swetry i trzy pary
spodni – mówiła z podziwem w głosie –wiele z nich udało mi się sprzedać, więc
za zarobione pieniądze kupiłam bilet do Kambodży. Gdy wróciłam czułam się
oczyszczona – opowiadała długo jak medytowała w towarzystwie pięknych
krajobrazów, jak odcinała się od świata i po raz pierwszy czuła, że żyje.
Słuchał
tego bez jakiegokolwiek przejęcia. Przeżuwał marchewkę, jedynie przytakując na,
ekspresyjne i przepełnione entuzjazmem, wypowiedzi kobiety. Miał wrażenie, że
była ona jednym z wielu przykładów, zmanipulowanej - chwytliwymi, kolorowanymi
reklamami obiecującymi spokojne i odmienione życie - jednostki. Ona od zawsze
taka była. Co parę miesięcy, gdy się spotykali, przywoziła mu nową ideologię -
z początku szczelnie zapakowaną. Później siadali razem do posiłku. Kobieta
powoli uchylała mu jej treść, niewinnymi zdaniami, by następnie przejść do
obszernych historii, które podawała wraz z pieczenią do stołu.
Wiele
lat temu był w niej zakochany, w jej zmienności i spontaniczności, lecz owa spontaniczność
szybko przekształciła się w przewidywalne działania. To była jej codzienność,
co przestało zaskakiwać nie tylko jego. Brakowało mu prostych rozmów lub chwili
ciszy, więc z intensywnej, dobrze zapowiadającej się relacji, przeszli na
sporadycznie utrzymywany kontakt. Nie czuł, że jej potrzebuje, ale miał
wrażenie, że ona nie ma z kim dzielić się swoimi ideologiami, dlatego nie
odchodził i słyszał co mówi.
- Myślę, że w końcu odnalazłam siebie i to na czym mi
najbardziej zależy – mówiła z pełną powagą, przy każdym spotkaniu. Na stołówce
dziewięćdziesiątego pierwszego roku też padły te słowa z jej ust. Gdy
zapłaciwszy za rachunek wyszli, rzuciła szybkie „Musisz koniecznie tego
spróbować” i znów rozstali się na kolejne parę miesięcy. On wrócił do swojej
monotonności życia urzędnika skarbowego, a ona oddała się kolejnym
poszukiwaniom idei.
Zmierzając
w stronę swojego mieszkania spoglądał na krzyczące wokół reklamy, ogłoszenia, neony
zachęcające do odwiedzenia klubów, trąbiących i hamujących aut, przepychających
się ludzi stale gdzieś pędzących. Krzyki z pobliskich restauracji, płaczące
dzieci i niebieskie poświaty telefonów. Wtedy pomyślał o swojej przyjaciółce i jej
idei minimalizmu. Zaczął się zastanawiać jak żyłoby się mu w Kambodży z dala od
cywilizacji.
Gdy
wrócił do mieszkania nadal myślał o odizolowanych miejscach na ziemi. Mimowolnie
spojrzał na swoje półki, które przepełnione były książkami, teczkami z różną
zawartością i paroma figurkami z jakiś podróży. Spoglądając na komodę przyszło mu na myśl, że
o wielu z nich już dawno zapomniał, a co dopiero używał. Później przeszedł do
szafy, w której cisnęły się eleganckie koszule i swetry. Patrząc na nie,
doszedł do wniosku, że nie widzi tyłu szafy, nigdy jej nie widział. Długo
wpatrywał się w wiszące ubrania, szukał w nich siebie, wspomnień lecz prócz
koszul nie dostrzegł nic.
Następnego
dnia tuż po przebudzeniu długo wpatrywał się w ścianę, było tam zupełne nic. Poczuł,
że czuje coś dotąd nieznanego, a jednocześnie tak bliskiego, jakby samego
siebie. Po wstaniu podszedł do swojej drewnianej szafy, która w promieniach
porannego światła, nabrała masywnego kształtu i nasyconego koloru ciemnego
drewna. Otworzył ją, wyjął wszystkie koszule i zobaczył wnętrze szafy. Było
jasne i niezadbane, jakby wyżarte przez korniki. Dotknął opuszkami palców drewnianej
powierzchni. Stwierdził, że jest zbyt piękne, by je zasłaniać. Tak pozbył się
większości swoich ubrań, zostawił jedynie trzy koszule i dwa swetry. Teraz
codziennie otwierając szafę, mógł przyglądać się jej majestatycznemu wnętrzu.
W ciągu
kolejnych dni oddał wszystkie swoje książki do pobliskich bibliotek, na półkach
widniały tylko dzieła Dostojewskiego, pierwszego poważnego pisarza, z którym
się zetknął. Figurki i dokumenty też poznikały. Sam już zapomniał co właściwie
z nimi zrobił. Ale dla niego nie było to istotne, chciał widzieć ściany i
wnętrze szafy.
Wkrótce
sama szafa zaczęła stanowić dla niego irytujący, wręcz przytłaczający, bodziec.
Z początku wciągnął ją do salonu, by w jego sypialni pozostało jedynie łóżko.
Gdy nie był akurat w pracy, cały wolny czas spędzał na wpatrywaniu się w białe
ściany i sufit. Miał wrażenie, że prowadzi z nimi dialog, że są siłą, która
majaczy na granicy metafizyki. Dotykał ich, krzywych białych, pustych ścian,
gładził je, ale przede wszystkim patrzył. Błądził wzrokiem po ich chropowatej
strukturze, dziwiąc się jak bliskie stają się dla niego. Zaczęły być ludzkie.
Pewnego
dnia przestał w ogóle wychodzić z pokoju. Powoli pochłaniany przez ściany i
sufit, pragnął na zawsze się z nimi połączyć. Czuł niezmierzoną tęsknotę za
tym, co mówią ściany. Rozmawiały z nim językiem obcym dla wszystkich, ale on
rozumiał i przeżywał. Desperacko chciał dostać się do miejsc z opowieści ścian.
Pogrążony w strachu przed rzeczywistością, uciekał w chłodne ramiona bieli. Tam
czuł się bezpiecznie.
We
wrześniu dziewięćdziesiątego pierwszego roku ściany przywołały go do siebie. Wiedział,
że pora udać się w miejsce, o którym tak długo szeptały mu ściany. Tego
wieczora długo gładził ich powierzchnie, z czułością w głosie zapewniał, że niedługo
wróci. Zdawało się, że z każdym jego słowem i ruchem dłoni, staje się biały jak
one. Pokój owiały ich wzajemne szepty, a biel ogarniała wszystko co napotkała.
Odchodził…
Parę
miesięcy później do jego mieszkania zapukała przyjaciółka, koniecznie chciała
mu opowiedzieć o nowej idei, na którą natknęła się w Hiszpanii. Nie odbierał
telefonów, ani nie otwierał drzwi. Nie do końca wiedziała co się dzieje.
Zadzwoniła do biura, w którym pracował, powiedzieli jej, że odszedł w czerwcu,
co bardzo ją zdziwiło. Postanowiła poinformować policję o niepokojącej ją
sytuacji i poprosiła o otworzenie jego mieszkania, ale odmówili. Wnet
przypomniało jej się, że zawsze był ubezpieczony na każdą możliwą sytuację.
Kiedy się ze sobą spotykali napomknął jej, gdzie chowa zapasowy klucz– za
obrazem, wiszącym na klatce. Wiedział, że to bezpieczne miejsce, obraz był
nudny i wtapiał się w komunistyczny wygląd klatki schodowej. Po wejściu do
mieszkania zastała nienaturalnie postawioną szafę. Powoli ruszyła do sypialni. Jego już nie było – biały tynk wypełniał jego usta, uszy i dziurki od nosa. Kończyny
wygięte były w stronę ścian, jakby kurczowo próbowały złapać się za nie. Wokół
leżały kawałki farby, a okno było zasłonięte, jedynie w rogu pokoju majaczył
„Idiota” Dostojewskiego.
Kobieta nie potrafiła zrozumieć zastanego obrazu. Jej przyjaciel,
człowiek, którego znała od lat, przypominał obecnie zjawę wyżeraną przez larwy.
Wyglądał równie strasznie jak żałośnie. Wszytko, co zastała we wrześniu dziewięćdziesiątego
pierwszego roku w mieszkaniu swojego przyjaciela, było niepojęte. Nikomu
później nie opowiedziała o tym, co zobaczyła. Zaszyła się na resztę życia w
swoim niezrozumieniu, a twarz wypełniona białym tynkiem nawiedzała ją w snach...
Wrzesień dziewięćdziesiątego pierwszego roku.
Ściany szepczą tajemnicze historie -
O miejscach jak ze snów.
Dają ci poznać samego siebie.
Prowadzą w ich skórę
Chropowate ciało.
Wrzesień dziewięćdziesiątego pierwszego roku.
Ściany zdradziły już wszystkie tajemnice
I zabrały ze sobą człowieka
W te senne miejsca.
Ściany szepczą historie…
Ściany cię wysłuchają…
Ściany złagodzą twój ból…
Wrzesień dziewięćdziesiątego pierwszego roku…
Anna Mularczyk
Oto drugi z tekstów "Konkursu pod pretekstem". Podobnie jak poprzedni, inspirujący do dzielenia się własnymi przemyśleniami. Komentując, złamałabym jednak zasady ustanowione dla oceny opublikowanych prac. Ale - Was serdecznie zapraszam do zamieszczania uwag i refleksji w komentarzach. Chcemy, żeby konkursowe teksty były nie tylko pretekstem dla autorów do przedstawienia ich głosów w literackiej polemice z rzeczywistością, lecz również powodem do wspólnej dyskusji.
Zapraszam wszystkich (nie bądźcie a ż t a k samokrytyczni :) do nadsyłania Waszych "pretekstualnych" tekstów na adres:
warsztatyliterackie.mdk@wp.
Konkurs trwa do 10.04.2020
Więcej informacji w zakładce "Konkursy". Do dzieła!
Kiedy patrzę w swój biały sufit rozumiem bohatera.Dzięki Bogu tył ściany mam brzydki, a do sufitu nie dosięgam.
OdpowiedzUsuńProszę natomiast o więcej tekstów Pani Ani bo zachwyciłam się byłam do reszty