środa, 29 kwietnia 2020

"Konkurs pod pretekstem" - laur(ka)

Zwycięzców wieńczy laur. W naszym skromnym (acz nieustannym) konkursie, laureatów honorujemy laurką. Ozdobioną liściem lauru, z gratulacjami i najlepszymi życzeniami:)
Zasłużenie ją otrzymują, ponieważ: byli z nami obecni myślą, poczynili słowem pisanym tekst i nie zaniechali jego wysłania na adres podany - co dla naszej wspólnej przyjemności czytania ma pierwszorzędne znaczenie.
Przyjemność lektury skłoniła poruszonych czytelników do uznania pierwszorzędności wszystkich tekstów. Zaś pierwszorzędni ich autorzy - "wespół w zespół" - napisali przyjemny tekst do niniejszej laurki. Z bukietem najlepszych pomysłów na przyszłość, zamieszczam go wraz z uśmiechem kota z Cheshire.*

To nie jest tak, że nie zdawał sobie sprawy z beznadziejności sytuacji. Mógł co najwyżej nie zdawać sobie sprawy z konsekwencji, to prawda, ale opłakany stan rzeczy diagnozował od razu. Miał z nim spore doświadczenie i to powinno przez te wszystkie lata zbudować w jego głowie wystarczająco solidne podwaliny mądrości, by teraz obrócił się na pięcie i rzucił pędem w kierunku, z którego jeszcze przed chwilą z taką zawziętością przedzierał się przez leśny gąszcz razem z siostrą. Mądrość jednak nie wykiełkowała wystarczająco silnie, bo Jaś skłonił się kulturalnie kotu w dziwnym kapeluszu o jeszcze dziwniejszym uśmiechu i ostrych jak brzytwa pazurach.
Zaczęło się całkiem niewinnie. Śnił mu się Pan o czarnej twarzy i białych okularach, w czarnym płaszczu i białych rękawiczkach. Polecił mu śmiertelnie poważnym głosem, podążać za białym królikiem. Jaś spytał dlaczego i dokąd dojdzie, ale odpowiedź przerwał szum zbliżających się syren. Obudził go budzik ustawiony w telefonie jego siostry, a kiedy na jego pomruki niezadowolenia nikt nie odpowiedział, rzucił w puste już łóżko swojej bliźniaczki poduszką. Dochodzący z kuchni szum gotowanej wody w czajniku oraz dźwięki radia utwierdziły go w przekonaniu, że Gosia nie tylko jest już po wszystkich porannych ćwiczeniach, ale też wszystkich porannych wiadomościach. Obie te rzeczy stosowała regularnie jak lekarstwo, a jego drażnił ciągły odgłos powiadomień z telefonu, zwłaszcza dzisiejszy, który przerwał mu niezwykły sen. Kiedy szli do szkoły, Jaś uważnie lustrował przestrzeń w poszukiwaniu króliczego tatuażu na łopatce, breloku do kluczy lub tornistra w postaci króliczego ogonka, czy choćby przechodnia z playboyem pod pachą. Nic takiego nie znalazł i kiedy już się poddał stojąc pod drzwiami szkoły, Małgosia zatrzymała się nagle, zaczęła robić jak szalona zdjęcia i spytała czy wiedział od kiedy hodują króliki w klatkach przy szkole. Istotnie, na środku szkolnego chodnika stał królik i Jaś mógłby przysiąc, że ma na pyszczku ślady ciasta piernikowego, a w oczach blask irytacji swoją nagością. To wtedy podjął decyzję, żeby zamiast do szkoły, pociągnąć swoją siostrę za królikiem, kicającym w stronę krzaków szkolnego ogrodzenia. Jak na ogrodzenie był to niezwykle długi żywopłot. Rodzeństwo miało wrażenie że idzie co najmniej dwie godziny, ale dziwnym trafem w ich telefonach wyczerpały się baterie, a zegarki stanęły. Kiedy wyczołgali się wreszcie z bluszczu, ich oczom ukazała się szeroka równina. Małgosia doskonale zdawała sobie sprawę, że w ich małym mieście nie było takich skwerów ani placów miejskich. Oboje podświadomie czuli, że powrót nie będzie łatwy, a teraz jeszcze ten kot w kapeluszu.

Kot wyrósł przed nimi tak niespodziewanie, że nie zdążyli wydusić z siebie nawet słówka. Tymczasem nieoczekiwany przybysz, nie okazując najmniejszego zdziwienia pojawieniem się Jasia i Gosi, skłonił się przed nimi z zaskakującą elegancją. Rodzeństwo spojrzało po sobie z jeszcze większym zdumieniem w oczach. Oto czarny kot, jakich wiele mijali na ulicach swojego miasta, uchyla przed nimi swojego kapelusza i kłania się niczym staromodny dżentelmen z przełomu dawnych wieków.
                - Wy jesteście synami Adama i Ewy ? – zapytał tajemniczy kot
Gosia aż pisnęła ze strachu, słysząc ludzką mowę z ust dziwnego kota. Jaś, który nadal żył swoim bajkowym snem sprzed godziny, zdawał się jednak ignorować ten niecodzienny fakt. Nawet, jeśli od Wigilii, kiedy dałby się on w jakikolwiek sposób wytłumaczyć, dzieliło ich jeszcze dobrych kilka miesięcy.
                - Nie… nasi rodzice to… - zaczął, lecz kot mu przerwał z tańczącym błyskiem w oku
Teraz Jaś też się przestraszył, podejrzewając swego zwierzorozmówcę lub siebie samego co najmniej o atak obłędu.
                - Nie, nie ! Synowie Adama i Ewy, następcy i dziedzice… Ludzi. – wtrącił kot
Jaś był już pewny, że z tym kotem jest coś mocno nie w porządku. W Adama i Ewę, rzekomych pierwszych ludzi, wierzył przecież już tylko ten dziwny ksiądz, do którego chodził w szkole na religię dla wyższej średniej… no i ci jego dziwni znajomi z klasy, którzy chodzili do kościoła co niedzielę… i Gosia… Przecież to tylko bajki, pomyślał. Ale czy na pewno ? – podpowiadał mu powoli jego wyraźnie przegrzany już mózg. Wczoraj przecież Jaś uznałby także kota w kapeluszu za bajkę. A jednak teraz go widzi przed sobą, z krwi i kości czarnego sierściucha.
                - Chciałbym zaprosić was na małą wycieczkę do mojego miasta. To niedaleko – powiedział kot, wyrywając Jasia z filozoficznych rozważań
Gosia obserwowała kota w kapeluszu już z nieco większą ufnością. Może skoro jest taki miły i mówi coś o Adamie i Ewie, to nie zrobi im żadnej krzywdy? A jeśli udowodni Jasiowi, że Adam i Ewa naprawdę istnieli, poziom jej radości z życia skoczy wielokrotnie.
                - Jak się tam dostaniemy ? – zapytała bez zastanowienia
Zadowolony kot klasnął w swe małe łapki i oto na horyzoncie ukazał się latający samochód, kierowany przez rudego chłopca, dziwnie podobnego do Jasia, ale mającego równie dziwne, spiczaste uszy.
                Małgosia spojrzała na Jasia. Oczekiwała, że brat, który zawsze ma na wszystko odpowiedź, zaradzi tej dziwnej sytuacji. On znów chwilę myślał i myślał. Kot w kapeluszu z niecierpliwością przyglądał się rodzeństwu, które nie zrobiło nawet kroku w stronę jego fantastycznego pojazdu. Co kilka dni starannie, wraz z pomocą rudego chłopca, czyścił każdy zakamarek auta o czerwonej i lśniącej jak brzytwa karoserii. W świetle popołudniowego słońca samochód prezentował się bardzo majestatycznie. Jaś nadal stał dumając nad czymś, a Gosia doszukiwała się w jego brązowych oczach odpowiedzi albo chociaż wskazówki. Otrzymała niestety, dobrze znany jej wyraz dziwnej głębokiej pustki – jakby myśli, które kłębiły się w głowie brata były jedynie nic nieznaczącym echem.
- Wsiądą państwo? Gwarantuję, że odstawimy was przed zmrokiem – kocie wąsiska delikatnie uniosły się w górę. Każdy ruch przez niego wykonywany był niezwykle finezyjny. Małgosia przez chwilę zastanawiała się , skąd w zwierzęciu tyle gracji. Jaś po chwili rzekł z niezwykłą śmiałością:
- Nie jesteś królikiem, prawda? – chłopiec wlepił swoje ślepia w czarną sierść kota, doszukując się najmniejszego „króliczego” aspektu, choćby białej plamki futra.
- Wydaje mi się, że jestem jedynie czarnym kotem w kapeluszu – westchnął kot, uważnie oglądając siebie.
- Czy tam dokąd chcesz nas zabrać, mieszkają króliki? – Jaś nadal dociekał.
- Nie drażnij go, jeszcze nas podrapie albo rozjedzie tym swoim gruchotem – szturchnęła brata Małgosia, dając mu jednocześnie do zrozumienia, że trzeba jak najszybciej wsiąść do samochodu lub uciec do domu. Jaś zignorował jej szeptanie.
- Króliki... hmm... – zamyślił się kot, gładząc puszystą łapką swój pyszczek. Wyglądał teraz jak groteskowa reprodukcja „Myśliciela” Rodina – Nie przypominam sobie… chociaż… Margo! – odwrócił się do rudego kierowcy. Miał on na sobie koszule w biało-niebieską kratę i krótkie brązowe spodnie z szelkami. Gdy się na niego patrzyło, od razu na myśl przychodziło wyobrażenie mieszkańców Irlandii.
- Czy w naszym mieście są króliki? –zapytał, a Margo bez zastanowienia odpowiedział.
- Tylko jeden, ale jest już bardzo, bardzo stary, niektórzy mówią, że już oślepł i ogłuchnął – mówiąc to wyprostował się na fotelu kierowcy.
- A to ci niespodzianka – powiedział kot jakby do siebie – faktycznie, mieszka u nas jeden bardzo, bardzo stary królik…

Dzieci popatrzyły po sobie ze zdziwieniem i wahaniem. Gosia pociągnęła brata za koszulkę, odchodząc na bok.
- Myślisz, że możemy im ufać? Mama powiedziałaby, że to nierozsądne jechać gdzieś z obcymi. – zaczęła cicho.
Chłopiec wzruszył ramionami. Co innego mają do wyboru? Może chociaż królik będzie w stanie powiedzieć im, co się stało. No bo jak inaczej? Kot wydaje się nietrzeźwy, chłopak za kółkiem zdecydowanie za młody na siedzenie na fotelu kierowcy, a samochód wyciągnięty z bajek. Zresztą, czego miał się spodziewać? O jego ambitnym planie gonienia wszystkich napotkanych królików przesądził sen, w którym jakiś przypadkowy człowiek mówi mu, żeby tak zrobił. Przynajmniej był to człowiek, a nie hybryda z dwiema psimi głowami albo smok miniaturka, który wyskoczył z kartonika po soku pomarańczowym. Teraz to i tak nieważne.
- Mama mówi wiele różnych rzeczy, ja chcę zobaczyć starego królika. – machnął ręką na marudzenie siostry i wsiadł do auta – Do królika, a potem do domu i żadnych wykrętów.
Pewnie w duchu liczył na to, że takie ostrzeżenie będzie wystarczające, ale pijacki uśmiech kota w kapeluszu, którego rondo zdawało się falować, sugerował, że podpisuje cyrograf.
Gosia wyglądała, jakby też dobrze to widziała i była jeszcze mniej przekonana do pomysłu brata. Ale nie miała siły przebicia – jak on się już na coś uparł, to nie szło przekonać. Wzruszyła jedynie ramionami i z obojętną miną usiadła obok. W głowie jednak uważnie zmówiła wszystkie modlitwy, jakie tylko pamiętała, niemal błagając o ratunek.
- Miłej zabawy – życzył kot.
Margo odpalił silnik i powoli zaczęli się oddalać od tamtej polany.
- On nie jedzie? – zapytał wreszcie Jaś.
Margo obrócił się lekko, a potem znów skupił na jezdni.
- Chodzi ci o Kota? Nie, on lubi swoją okolicę i swoje ścieżki. I ma swoje sposoby na dotarcie do miasta. Nie żeby kiedyś wpadał w odwiedziny. – mruknął Margo.
Nie przejechali jednak nawet połowy trasy, a przynajmniej tak myślało rodzeństwo, bo wspomnianego miasta nigdzie nie było widać, kiedy świat zaczął wirować. Drzewa wyginały się na różne sposoby, rozciągały i zwężały zupełnie nienaturalnie. Trawa zmieniała kolor, rosła szybciej i już sięgała drzwi pojazdu. Gołębie, które znikąd pojawiły się nad ich głowami, zaczęły skrzeczeć nieznośnie, a w tym hałasie chłopiec mógł przysiąc, że słyszał krzyki i wołania o pomoc, ledwo zdążył jednak spojrzeć w górę, a płacz zamienił się z sarkastyczny śmiech. Niebo rozdarła błyskawica szerokości kilkunastu metrów i ptaki zniknęły tak nagle, jak się pojawiły.
Poczuł, że poci się cały. W zdziwieniu i przerażeniu spojrzał na kierowcę, ale ten także się zmienił. Oczy miał całe szare, bez tęczówki i źrenicy. Jego rude włosy wiły się dziwnie i Jaś dopiero wtedy zauważył, że to nie włosy. To były dżdżownice. Oślizgłe rude dżdżownice.
- M-margo? – pisnął i  pożałował, jeśli jego siostra usłyszała ten dźwięk to nigdy nie przestanie z tego żartować. Zanim zdążył sprawdzić, czy rzeczywiście dziewczynka to słyszała, oczy otworzyły mu się szerzej, bo Margo odwrócił się do niego. I nie miał ust. Nie miał nawet ich zarysu. Jego twarz wyglądała tak, jakby nigdy ich tam nie było.
Jedyne czego nie rozumiał w żadnym stopniu to dlaczego Gosia jeszcze nic nie powiedziała. Pociągnął ją za rękę, bo patrzyła nieprzytomnie w dal, jak gdyby nic dziwnego nie działo się dookoła. A potem bliźniaczka się odwróciła i chłopiec przeraził się jeszcze bardziej. Zamiast (jak twierdzą nauczyciele) podobnej do niego dziewczynki na fotelu siedział Kot ubrany w jej bluzkę i jej spodnie i nawet jej buty. Przekrzywił głowę, uśmiechając się tym dziwnym pijacko-sarkastycznym uśmiechem.
- Coś się stało, mój drogi? – zapytał.
Jaś aż podskoczył na siedzeniu. To się nie mogło dziać naprawdę. Otworzył drzwi i spojrzał w dół. Byli dobre dwa metry nad ziemią. Może uda mu się jeszcze znaleźć drogę powrotną? Może Gosia czeka na niego na tamtym placu? Może, może, może. Przechylił się chcąc wyskoczyć, ale samochód zaczął się nagle podnosić i nie miał najwyraźniej zamiaru przestać.
Chłopiec obrócił się do siedzącego obok niego sierściucha, który z dziwnym zadowoleniem złapał go zbyt mocno, jak na dziewczynko-kota, za nadgarstek, a spod jego rękawów wylazły mrówki. Dużo dziwnych, kolorowych mrówek. Było ich tak dużo, że Jaś nie widział już nawet własnej skóry.
Krzyknął, szarpnął się, zupełnie zapominając o otwartych drzwiach, przechylił do tyłu za bardzo. Wyleciał z auta i spadał, spadał, spadał i spadał. Zamknął oczy, szykując się na zakończenie swojego życia, ale nie poczuł nic. A kiedy je otworzył leżał na trawie. Zielonej i do tego normalnej długości. Samochód zatrzymał się kilka metrów od niego. Margo otworzył drzwi, by wysiąść, ale w tejże chwili kolejna błyskawica przeszyła niebo i uderzyła w pojazd. Zniknął. Po prostu zniknął. Tak, jakby nigdy go nie było. Żadnego śladu po piorunie, żadnego śladu po uderzeniu, po prostu nic. Polana była pusta.
Właśnie! Polana! Ta, z której zabrał ich Margo. Ta, na której spotkali kota. Jaś obiegł ją dookoła w poszukiwaniu choćby śladów butów, ale nie znalazł nic. Znowu opadł na ziemię z rezygnacją i zamknął oczy. Nie wiedział, ile tak leżał, gdy nagle usłyszał dziwny głos:
- Ktoś tu chyba przesadził z ciastem piernikowym, hm?
Pytanie to zadał biały królik pochylający się nad nim z dezaprobatą wypisaną na twarzy.
- Królik! Jesteś tym królikiem! O tobie mówił Kot i Margo, tak? – zawołał, jakby nagle dostał zastrzyku energii.
- Nie wiem, jaki znowu kot i jaka Margot, ani jakim królikiem jestem. Nie wiem nawet dlaczego z tobą rozmawiam. – wzruszył ramionami. Gbur.
- Miałem cię znaleźć. Tak powiedział mężczyzna w białych okularach. – zapewniał dalej chłopiec, ale jego rozmówca nie był przekonany.
W końcu pacnął się łapą w czoło, co wyglądało nad wyraz komicznie – w końcu był białym królikiem – i z pobłażliwym uśmiechem wyjaśnił:
- Przesadziłeś z ciastem piernikowym, mój drogi. Lepiej już w racaj do domu, bo cię to wykończy.
Po tych słowach wszystko przyspieszyło tak, jakby Jasia wystrzelono z procy i cały krajobraz przepływał z taką prędkością, że drzewa, krzewy, budynki i w sumie wszystko zlewało się ze sobą.
Potem chłopiec podniósł się przerażony i odkrył, że siedzi na własnym łóżku, koszulka lepi mu się do ciała od potu, Gosia ze swojego łóżka patrzy na niego ze śmiechem, a mama, tuż obok niego, z pobłażaniem.
- Oj, Jasiek, mówiłam, żebyś nie jadł tyle ciasta na noc. Chodź, dam ci leki. – westchnęła i ruszyła do kuchni, gdzie leżała apteczka domowa.
Kiedy przechodził obok siostry zobaczył jak ta uśmiecha się lekko.
- Wołałeś coś o kocie i królikach, to pewnie przez to, że jutro idziemy ze szkoły do cyrku. No i piszczysz jak dziewczynka.
Czyli jednak słyszała.


Legenda:
Patryk Onyszko Darek Gołębiewski / Kumiko / Zhalia

* Dobrze znaną postać tegoż kota warto spotkać również w opowiadaniu A. Sapkowskiego Złote popołudnie. Niespodziewanie może objawić się tam jako patron piszących ;)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kartka z kalendarza.

  Zobacz, ile jesieni! Pełno jak w cebrze wina, A to dopiero początek, Dopiero się zaczyna. Nazłociło się liści, Że koszami wynosić, A trawa...